Jak już pewnie wiecie, moje włosy są z natury suche, intensywnie rozjaśniane, przez co również zniszczone. Problem łamiących końców znany jest mi od dawna.
Moje włosy potrzebują odżywczego zastrzyku. W dobie rozmaitości drogeryjnych kosmetyków, odnalezienie maski idealnej graniczy z cudem. Często na testowanie nowości nie pozwala również stan konta. Co zrobić w takiej sytuacji? Wypróbować przepis na domową maskę!
Pomieszałam kilka znanych mi sposobów i... stworzyłam multiodżywczą, naturalną maskę do włosów.
Oto podstawowy składnik mojej mikstury- Kallos Crema al Latte (moja ukochana maska). Wybrałam tę maskę ze względu na skład, zapach i odpowiednio gęstą konsystencję, która ma posłużyć jako podstawa mojej maski.
Dodałam 3 łyżki produktu.
Bardzo zależało mi na oliwie z oliwek, jednak nie używam na co dzień, więc musiałam obejść się bez niej. Zamiast tego użyłam maski Kallos Silk z proteinami oliwy z oliwek i jedwabiem. Skład przychylny, zawiera tylko 1 silikon, więc pomyślałam, że nie zaszkodzi.
Dodałam pół łyżeczki.
Pozostałe produkty:
* 1 łyżka pełnotłustego mleka,
* 1 żółtko jaja,
* ćwiartka bardzo dojrzałego banana,
* sok z ćwiartki cytryny,
* 1 łyżeczka miodu,
* odrobina olejku rycynowego (3-5 kropel).
Całość wymieszałam dokładnie. Otrzymałam idealnie gęstą papkę, która dobrze nakładała się na włosy, ale nie spływała z nich. Konsystencją przypominała zwykłą maseczkę. Jeśli chodzi o zapach- dominował głównie banan, który swoją drogą drażnił mnie podczas trzymania maski na włosach.
Czas trzymania: 20-30 minut
Po spłukaniu: Maseczka szybko i sprawnie wypłukała się z włosów. Pozostawiła po sobie jeden wielki kołtun, więc niepocieszona użyłam naturalnej odżywki, dosłownie na parę sekund w celu sprawniejszego rozczesania włosów.
Niestety wyczuwam znienawidzoną przeze mnie woń jaja.
Włosy wyglądają normalnie, choć nie wiem, jak wpłynęło na nie połączenie olejka rycynowego z cytryną. Wydaje mi się, że ładniej błyszczą.
Po wyschnięciu włosów: Nie mogłam doczekać się efektów i w ruch poszła suszarka. Oczywiście nałożyłam serum termoochronne. Dzięki wysokiej temperaturze włosy przestały pachnieć jajkiem. Teraz pachną jak jajecznica.
Niepotrzebnie martwiłam się o kolor, jest w porządku, a może nawet jeszcze lepiej. Zniknęły żółte refleksy, które miałam w kilku miejscach.
Końcówki wyglądają na zdrowsze, są o wiele bardziej lśniące. Wyglądają jakby właśnie otrzymały zastrzyk witamin. Mimo użycia suszarki nie napuszyły się- wręcz przeciwnie. Są bardziej miękkie w dotyku. Nie wyglądają na suche.
Jestem bardzo zadowolona z efektu, niesforne kosmyki są ujarzmione, włosy nie plączą się, nie elektryzują i nie puszą(!). Wyglądają naprawdę o wiele lepiej niż po wielu znanych mi maseczkach drogeryjnych czy fryzjerskich. Dodatkowo są bardzo lekkie i puszyste. Efekt idealny, przerósł moje oczekiwania.
Pozostało mi jeszcze sporo mojej mieszanki. A właściwie niewiele jej zużyłam. Wykorzystam jako odżywkę, a następnym razem postaram się lepiej wyważyć proporcje.
Parę godzin później: Włosy nadal śmierdzą jajkiem. Muszę użyć jedwabiu.
A Wy próbowałyście kiedyś zrobić samodzielnie maskę do włosów? Co lubią Wasze kosmyki? Podzielcie się ze mną!